Nie oszukuję siebie i was. Tajwan nie był na mojej liście miejsc do zobaczenia. Pojawił się nagle, jak nieproszony gość i dał mi najpiękniejszy prezent w życiu – niezapomniane wspomnienia i chęć powrotu tak silną, że nie mogę przestać o niej myśleć.
Zaproszenie, które zmieniło moje życie – Tajwan
Jak znalazłam się na Tajwanie? Wszystko zaczęło się od Erasmusa i pokoju dzielonego z nieznajomą. Pamiętacie, że pierwsze wpisy (to już prawie 6 lat!) na moim blogu były o Rumunii? To właśnie tam poznałam moją obecną przyjaciółkę z Niemiec. Spotykałyśmy się regularnie, ja przyjeżdżałam do Berlina, ona do Warszawy; ona była na moim ślubie, a ja… czekałam z utęsknieniem na jej zaręczyny. Pewnego dnia pojawiła się z przyjaciółką z Malezji i poinformowała mnie, że już wzięła ślub w stolicy Niemiec. Jak to? Beze mnie? Na szczęście okazało się, że wesele jeszcze przede mną. Ucieszyłam się, że znowu odwiedzę Berlin i będę mogła tam spędzić kilka dni. Przyjaciółka szybko wyprowadziła mnie z błędu i niepewnie dodała, czekając na moją reakcję: Zapraszam cię na wesele, które odbędzie się na Tajwanie… Co innego mogłam jej odpowiedzieć? Jadę, tak!
Prezent z okazji Tłustego Czwartku – Tajwan
Minęło pół roku i należało porządnie zacząć myśleć o wyjeździe. Mój mąż codziennie sprawdzał połączenia lotnicze, ale jakoś nie mógł trafić na dobrą cenę. Niepewność tego czy będziemy na weselu zabijała mnie od środka. Już prawie zrezygnowałam w myślach z wyjazdu, gdy pewnego dnia zadzwonił do mnie mąż i tonem zwiastującym problemy powiedział: Wysłałem ci e-maila. Zobacz go koniecznie.
E-mail miał tytuł: „Prezent z okazji Tłustego Czwartku” i otwierając go spodziewałam się bardziej zdjęcia pączka albo zaproszenia do kawiarni niż jego rzeczywistej zawartości. Otworzyłam wiadomość, szybko przeczytałam jej zawartość i rozpłakałam się ze szczęścia. W e-mailu, jak się już zapewne domyśliliście, były bilety na Tajwan.
Burza z piorunami – Tajwan
Zwiedzanie wyspy zaczęliśmy z kopyta. Prosto z lotniska pojechaliśmy do miejsca noclegowego i jeszcze tego samego dnia jeździliśmy na rowerach wokół jeziora Sun Moon Lake – jednej z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Tajwanu.
Następnego dnia wybraliśmy się w góry do Parku Narodowego Yushan. W Polsce przygotowaliśmy się świetnie na wszelkie warunki pogodowe na Tajwanie, a tak przynajmniej nam się wydawało. Niestety, burza, która nas złapała w górach była tak silna, że nasze kurtki i buty przemokły. Być może sytuacja byłaby inna, gdybyśmy mieli gdzie się schronić, ale niestety strzelające wokół pioruny skutecznie uniemożliwiły nam poruszanie się. Staliśmy więc w ulewie bardzo długo i czekaliśmy aż burza przejdzie dalej. Po kilkudziesięciu minutach deszcz zmniejszył się i ruszyliśmy do najbliższego drewnianego domostwa w okolicy. Telefony wyłączyliśmy wcześniej, więc kierowaliśmy się wyłącznie mapą.
Udało się! Dotarliśmy do dużego drewnianego domu i weszliśmy do niego z ulgą. Zatrzymaliśmy się w przedsionku i czekaliśmy co stanie się dalej. Okazało się, że to siedziba władz parku. Zostaliśmy przyjęci z rezerwą, a tak przynajmniej odczytaliśmy pierwsze reakcje pracowników. Na szczęście okazało się, że jedynym problemem był język angielski, którego Tajwańczycy nie znają. My tłumaczyliśmy dlaczego nagle znaleźliśmy się u nich, a oni w tym czasie zastanawiali się jak nam pomóc nie rozumiejąc nic z naszych tłumaczeń. Następnie bez słowa dali nam foliowe płaszcze przeciwdeszczowe, ciepłą i zimną wodę, a także stołki, żebyśmy mogli wygodnie usiąść. Jedna z pracownic zadzwoniła do swojej znajomej lub członka rodziny, wyjaśniła jej sytuację, a następnie dała mi telefon. Okazało się, że pracownicy nie mogą nas wpuścić do środka, ponieważ zabrania im tego prawo, a także nie mogą nas podwieźć do samochodu z tego samego powodu. Przepraszała w ich imieniu i powiedziała, że naprawdę nie mogą nic więcej zrobić. Zostaliśmy tam do momentu, w którym niebo się rozpogodziło, podziękowaliśmy za pomoc i wyruszyliśmy w drogę. Mieliśmy ciepłą wodę i płaszcze, dzięki którym nie zmarzliśmy na kość. Uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam, że na tej wyspie muszą żyć dobrzy ludzie.
Sytuacji, w których Tajwańczycy nam pomagali, chociaż nie znali ani słowa w języku angielskim było dużo. Zwykle starali się znaleźć kogoś, kto według nich zna angielski lub dogadywaliśmy się na migi. Pomagali pokazując nam trasę, tłumaczyli ceny, a gdy daliśmy za dużo pieniędzy oddawali nam nadwyżkę. Po dwóch tygodniach nabrałam pewności, że jeżeli jacyś źli Tajwańczycy żyją na świecie, to jest ich naprawdę niewielu. Mieszkańcy byli pomocni, uśmiechnięci i nigdy nie pozastawiali nas samych sobie. Zaczęłam na nowo wierzyć w ludzi i to, że mogą być bezinteresowni. Zauważyłam, że mieszkając w Europie gdzieś zgubiłam zaufanie do innych. To dobro Tajwańczyków otworzyło mi oczy i pokazało, że można żyć lepiej, inaczej, wolniej, bez cwaniactwa.
W jednym z hoteli pracownica, która przyjmowała nas w nocy, specjalnie nauczyła się podstawowych zwrotów w języku angielskim, żeby móc się z nami porozumieć. Jej radość, gdy okazało się, że wszystko zrozumieliśmy podobna była do radości dziecka, które właśnie spróbowało czegoś nowego. To była prawdziwa przyjemność widzieć, że ktoś może tak bardzo cieszyć się z sukcesu.
Małe jest wielkie – Tajwan
Tajwan jest cudownym miejscem dla wszystkich, którzy kochają naturę! Bardzo dużą część wyspy pokrywają góry i lasy. Na miejscu znajduje się aż 9 parków narodowych i 13 parków krajobrazowych, a przypominam, że cała wyspa ma jedynie 36 000 km kwadratowych, czyli jest wielkości województwa mazowieckiego.
Najciekawsza na Tajwanie jest różnorodność. Możecie tu przyjechać na wędrówki górskie, spacery po lesie czy kąpiele morskie. Fani miast i muzeów również znajdą tu coś dla siebie i choć brzmi to jak reklamowy slogan, to jest to prawda.
Na miejscu zachwyca również jedzenie, ale o tym opowiem wam w oddzielnym artykule. Mogę zdradzić wam tylko, że po wizycie na Tajwanie zostałam fanką bubble tea (herbaty bąbelkowej), czyli lokalnego napoju opartego na herbacie, mleku i kulkach tapioki.
Z każdy dniem Tajwan kradł kawałek mojego serca, a to naprawdę niezwykłe u podróżnika. Im więcej się świata widzi, tym ma się większe oczekiwania. Im większe oczekiwania, tym trudniej je spełnić, a już przewyższyć to prawdziwa sztuka. Tej wyspie się to udało.
Uważaj o co prosisz, bo możesz to dostać – Tajwan
Stojąc na balkonie naszego apartamentu i patrząc przed siebie mówiłam Maćkowi jak bardzo chciałabym tu zostać choć jeszcze kilka dni dłużej. Jak bardzo pokochałam Tajwan, jak bardzo odpoczęłam, jak bardzo chciałabym tu szybko wrócić. Tak bardzo…
Minęła godzina od naszej wieczornej rozmowy, gdy okazało się, że nasze linie lotnicze planują strajk. Nie było jeszcze pewności, że zacznie się on w dniu naszego wylotu, ale prawdopodobieństwo wysokie. Nie zasmuciłam się ani trochę! Uśmiechnęłam się do siebie na możliwość dłuższego pobytu na wyspie.
Dzień później dostaliśmy wiadomość, że nasz piątkowy przelot został odwołany. Nie mogliśmy zostać na Tajwanie zbyt długo ze względu na limitowany urlop w pracy, ale ostatecznie, po kilku rozmowach telefonicznych, zyskaliśmy jeden dzień w Tajpej.
Myślę, że Tajwan puścił wtedy do nas oczko jak gość, który wpada z niezapowiedzianą wizytą i zostaje na dłużej. W moim sercu Tajwan zostanie już na zawsze.
——————————————————————————————————————–
Czytaj także:
- Transport na Tajwanie – wszystko co musisz wiedzieć
- Ekologiczne podróżowanie – ekoturystyka
- Ramadan na przykładzie Dubaju – ZEA
Jeżeli artykuł ci się przydał daj znać w komentarzu lub udostępnij go dalej. Będę bardzo wdzięczna 🙂 Polub również profil Podróży od kuchni na Facebooku lub śledź zdjęcia z podróży na Instagramie.