Uprzedzam, że nie będzie to jeden z typowych artykułów na moim blogu, bo i miasto jest nietypowe. Moje małe marzenie podróżnicze – Sarajewo – okazało się tak nieprzewidywalnym miejscem, że jedynie streszczenie zdarzeń z pobytu tam, może naświetlić jego charakter (część 1).
Przyznaję, uparłam się i namówiłam znajomych na wyjazd do Bośni i Hercegowiny. Początek nie zapowiadał wydarzeń, które miały nastąpić. Najpierw był krótki pobyt w okropnym Medjugorie, potem w zachwycającym Mostarze, a na końcu Sarajewie. No własnie, ale jak określić stolicę Bośni i Hercegowiny?
Gdybym miała wydać opinię o Sarajewie po pierwszej nocy spędzonej tam, to byłaby to miażdżąca krytyka. Przytulny pokój hostelowy okazał się piwnicą, prywatny parking ulicą przed budynkiem, o ręcznikach i śniadaniu już nawet nie wspominam… Problem zaczął się jednak, gdy Bośniak z innego hostelu doradził nam, byśmy nie zostawiali samochodu na ulicy, chyba że wyjmiemy z niego wszystko, co mamy. Po dwutygodniowym wyjeździe mieliśmy całkiem sporo bagażu, więc postanowiliśmy, że zostawimy samochód na parkingu prywatnym.
Pomysł był dobry, ale to co zobaczyliśmy po drodze na parking zmroziło nam krew w żyłach. Wyobraźcie sobie, że jedziecie przez centrum Warszawy i w pewnym momencie samochody i ludzie zatrzymują się, by przepuścić biegnącą środkiem ulicy watahę psów. Scena z horroru? Nie, codzienność w Sarajewie… Dziewczyna z hostelu przyznała, że władza ma z psami spory problem, co wcale nas nie uspokoiło.
Zasypialiśmy z myślą, że następnego dnia po prostu wyjedziemy do innego państwa. Mieliśmy jednak umówione spotkanie z Neno – mieszkańcem Sarajewa, który prowadził w stolicy Free City Tour i dzięki któremu, odkryliśmy to miasto na nowo.
Czytaj więcej: Darmowe zwiedzanie – Free City Tours