„Dawno temu, w czasach gdy Bóg stwarzał świat i rozdawał ludziom lądy, Gruzini zamiast ustawić się w kolejkę narodów, ucztowali w najlepsze przy stole. Opamiętali się dopiero wtedy, gdy podział zmierzał ku końcowi. Gdy Stwórca zapytał ich, dlaczego się tak spóźnili, Ci bez wahania odpowiedzieli, że jedli i pili na chwałę Pana. Tak się tym Bogu przypodobali, że oddał im kawałek ziemi, który pozostawił dla siebie.”*

Legenda ta w pełni tłumaczy piękno tego kraju, a także pokazuje, że Gruzini dużą wagę przywiązują do jedzenia i picia w dobrym towarzystwie 🙂 Choć nie byłam jeszcze w Gruzji, to dzięki restauracji Georgia mogłam na chwilę przenieść się myślami w to miejsce, a próbując gruzińskiego wina i tradycyjnych potraw, zrozumiałam, dlaczego Gruzinom nie spieszyło się do kolejki po lądy. 

Ucztę zaczęliśmy od gruzińskich przystawek: buraków ze śliwką kalifornijską i orzechami włoskimi, szpinaku z kolendrą i granatem, bakłażanów z pastą z orzechów włoskich i fasolą z orzechami. Następnie, na stole pojawiły się zupy: Bozbaszi z pulpecikami jagnięcymi i mirabelkami i Buglama z Dorsza (zupa rybna). Wszystko zachwycająco dobre, choć połączenia smakowe wydawały się nam zupełnie nie z tej ziemi.

Dania główne nie odstawały od reszty. Chaczapuri (gruziński placek z ciasta drożdżowego z nadzieniem) wygrał z Chinkali, czyli nadziewanymi gruzińskimi pierożkami, a nawet z polską kaczką w sosie wiśniowym. Bakłażany przekładane serem lub mięsem wypadły przy wszystkich daniach blado, co nie znaczy, że nie były smaczne 🙂

Podsumowując, nasza uczta trwałaby wieki, gdyby nie wzywające obowiązki i świadomość, że my, w porównaniu do Gruzinów z legendy, nie ucztujemy za darmo. By ochronić portfel przed zagładą**, wyruszyliśmy w dalszą podróż, która była całkiem przyjemna, bo restauracja położona jest w spokojnym i urokliwym miejscu, przypominającym bardziej starą część Sopotu, niż fragment stolicy.

*Cytat ze strony restauracji Georgia. 

**Uwierzcie mi, że w restauracji Georgia o tragedię portfela nietrudno.